dziś od rana intensywne zwiedzanie. Zaczęliśmy od pałaców króla. Całkowicie inny świat ale jednocześnie w miarę przytulnie. Dużo bardziej przytulnie niż w carskich pałacach w Poczdamie. Strasznie gorąco więc zwiedzanie jest dość męczące. Byliśmy też zobaczyć śpiącego buddę, też robi duże wrażenie:) zaczęliśmy śmielej poruszać się tuk tukami bo wiemy mniej więcej za ile da się pojechać. Po południu po pałacach poszliśmy nad rzekę i chcieliśmy udać się woda do china town. Niestety okazało się to nie możliwe przez powódź. dostaliśmy się więc do china town droga lądowa. Ciężko to sobie wyobrazić ale jest tam brudnej i więcej chaosu niż w baglamphu (dzielnica gdzie mieszkamy). Po godzinie spaceru doszliśmy do rzeki i zobaczyliśmy ze sklepikarze coś szybko się pakują..kawałek dalej zobaczyliśmy jak woda powoli wchodzi na ulice china town. Uznaliśmy ze to czas na wracanie do domu. Siedzimy właśnie w wegetariańskiej knajpce gdzie sylwia zamówił tradycyjna sałatkę tajska z zielonej papai a ja zupę pomidorową :) resztę dnia planujemy spędzić tu w okolicach khao san na odpoczynku i masażu stópek. Jutro jedziemy autobusem do sylwi cioci w ryaong. Tam będziemy mogli podpiąć wreszcie zdjęcia do bloga:) ps. dalem sie namowic na rybki ktore zjadaja naskorek ... 15 minut koszmarnego gilgotu ... masakra :)